Gdy będzie wam trudno, gdy będziecie w życiu przeżywać jakieś niepowodzenie, czy zawód, niech myśl wasza biegnie ku Chrystusowi, który was miłuje, który jest wiernym towarzyszem i który pomaga przetrwać każdą trudność. (św. Jan Paweł II)
Był późny wrześniowy wieczór. Rozpoczął się niedawno nowy rok szkolny i katechetyczny. Jako nauczyciel religii chciałam zrobić coś dla uczniów, z którymi mam zajęcia. Coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyli ani oni, ani ja. Ale co? Myślałam o różnych przeżyciach duchowych, które pomogłyby moim uczniom: rekolekcje, spotkania z duchownymi… Hmmm… Ale to nie jest takie proste w dzisiejszych czasach kiedy to w wielu rodzinach liczy się każdą złotówkę. Szusowałam po internecie… Rzadko to robię. I nie wiem, dlaczego, ale trafiłam na stronę Werbistowskiego Centrum Migranta w Warszawie. Jestem pewna, że gdyby nie błogosławieństwo Boga odeszła bym od tego pomysłu… Pomyślałam, jak oni tam żyją? Czym się zajmują? W związku z tym, że to Zgromadzenie jest bliskie memu sercu (od 17 roku życia mam kontakt z wieloma księżmi werbistami; jeden z nich, to mój wujek ;-)) Misjonarze, Wietnam… Napisałam zatem maila z pytaniem, a może raczej z propozycją, dotyczącą spotkania ,,moich” dzieci z ludźmi z Azji. Tak bezpośrednio, bez zastanawiania się, pod wpływem impulsu i sympatii. Nie miałam konkretnego zarysu spotkania. Ale 12 lat temu poznałam duszpasterza rodzin wietnamskich – o. Józefa Nguyen Huy Them’a i liczyłam, że pomoże mi zrealizować ten plan. Nie zawiodłam się. Otrzymałam wiadomość, że można takie spotkanie zorganizować. To było niesamowite uczucie dla mnie, osoby dorosłej, a nie mówię już o dzieciach z małej miejscowości, ze wsi. No i potoczyło się… Kontakty z najważniejszymi osobami z Centrum – o. Jackiem Gniadkiem, z s. Marią, z o. Krzysztofem Malejko; rozmowy i wiadomości… Jak, gdzie kiedy… Za każdym razem kiedy ustalaliśmy, co można zrobić w związku z tym spotkaniem, serce biło szybciej, bo stawiałam kolejny krok niczym szaleniec, by przychylić nieba moim uczniom. Nie kryję, że sobie też J Wiem, na 100%, że temu przyglądał się Patron naszej szkoły Jan Paweł II. Dyrekcja szkoły zaakceptowała mój pomysł, dodatkowy opiekun znalazł się bez problemu, a chętnych dzieci zgłosiło się aż za dużo. Cóż było robić? Czas START!
Dlatego 13 listopada br. grupa młodych ludzi z naszej szkoły wyjechała na spotkanie z rodzinami i dziećmi z Wietnamu oraz Chin. Spotkaliśmy się z o. Krzysztofem w centrum handlowym na Marywilskiej. Serdeczne powitanie a jednocześnie skromność ojca pozwoliła nam czuć się jak w rodzinnym gronie. Spacer, zakupy a przede wszystkim spotkania z Wietnamczykami – katolikami były niesamowicie radosne. Nawet co niektórzy posmakowali sajgonki. Po dłuższym pobycie wśród pracujących braci w Chrystusie pojechaliśmy na Mszę świętą. No i cóż widzę? Niepozorna kapliczka z wielkim Świętym – Janem Pawłem II. To było dla mnie zaskoczenie. Wewnątrz czuliśmy radość, rodzinne ciepło, krzątaninę młodych ludzi ozdabiających ołtarz i całe prezbiterium w prześliczne kwiaty… Potem to, co mnie zafascynowało – śpiew. Niczym prestiżowy chór! Zaangażowanie w przygotowanie liturgii było jak przygotowanie do wesela. Każdy miał swoje zadanie do wykonania. Niesamowite… Nie rozumiałam o czym mówią, co śpiewają, ale czułam, że dużo brakuje mi do ich pobożności. O tym powiedziałam podczas podziękowania za możliwość spotkania. Dzieciom zaproponowałam, aby brali przykład z rówieśników wietnamskich. To było piękne przeżycie. Bezpośredni kontakt z tymi ludźmi uświadomił nam wszystkim, że Kościół jest naprawdę misyjny. Serdeczności było mnóstwo, zdjęcia, wzruszenia… Potem pożegnanie. Żal było odjeżdżać. Uśmiechy braci i sióstr w Chrystusie przewijały mi się przed oczami całą drogę do hotelu. Kochani ludzie.
Kolejnego dnia udaliśmy się do szkoły w Mrokach, gdzie uczą się dzieci z innych krajów. Tam czekała nas niespodzianka. O. Krzysztof wyszedł nam na spotkanie i poprowadził na kolejne spotkanie z dziećmi i czcigodnym gronem pedagogicznym szkoły. Byliśmy znowu mile zaskoczeni. Nie czuliśmy dystansu. Byliśmy jednością. Stanowiliśmy wielką rodzinę. Przyjęcie godne głów królewskich. Sala przygotowana na powitanie, stoły przygotowane do pracy, a przy nich młodzi ludzie ubrani kolorowo, regionalnie według państw, z których pochodzili. Opiekunowie, na czele z paniami dyrektorkami, okazały się ludźmi z wielkim sercem. Rozmowy, nauka słówek w językach wietnamskim i chińskim… Ale też i nauka pisania w tych językach. Dzieci okazały się super nauczycielami! Moim, muszę to napisać, był chłopiec z Chin, William. Dziecko, które z uśmiechem i wielkim zaangażowaniem uczył mnie tej trudnej sztuki – pisania. Pąsy na twarzach moich dzieci wskazywały na to, że jest im dobrze wśród przyjaciół z Azji… Wymiana podarunków, ciepłe słowa oraz troska o nas uświadomiły nam, że są to ludzie, którzy potrzebują nas tak jak my ich. Nie ma podziału na rasy, wyznanie, kolor skóry, język. Tworzymy jedną rodzinę i musimy z radością i otwartym sercem akceptować bliźnich. Oni są, jak pisał jeden z poetów, naszą codzienną hostią; tymi wobec których będziemy sądzeni, sądzeni z miłości. A miłość, to nasz codzienny egzamin. Nigdy nie powinniśmy o tym zapominać.
Na sam koniec pragnę z całego serca podziękować wszystkim pracownikom Werbistowskiego Centrum Migranta Fu Shenfu w Warszawie, szczególnie o. Jackowi Gniadkowi oraz o. Krzysztofowi Malejko za wsparcie i wszelkie dobro, które od nich otrzymaliśmy. Liczymy na to, że to dopiero początek wspólnej drogi ku radości, wypływającej z bycia jednym, świętym i apostolskim Kościołem.
Ewa Wrzeszczyńska
(katechetka ze Szkoły Podstawowej im. Jana Pawła II w Wielkim Komorsku)